Wyjątkowo suche tegoroczne lato sprawiło, że poziom wód w Bugu drastycznie się obniżył. Wodniacy i wędkarze wprawdzie narzekają na niezwykle płytką wodę, ale co dla jednych jest niedogodnością, dla innych okazało się sporą atrakcją. W pobliżu wsi Bojany opadające wody Bugu odkryły wrak starego parowca. Od tej pory każdego dnia, ten odludny do niedawna zakątek, odwiedzają dziesiątki ludzi. Niektórzy przybywają tu nawet z bardzo daleka aby obejrzeć resztki statku, który przeleżał na dnie rzeki blisko sto lat. Mieszkańcy Bojan i Broku zasypywani są pytaniami; co to za jednostka i w jaki sposób znalazła się na dnie Bugu. I tu zaczynają się pierwsze schody. Nie wszyscy potrafią zadowolić pytających i odpowiedzieć wyczerpująco, a nie ma żadnego opracowania, które jednoznacznie i wiarygodnie udzieliłoby takich odpowiedzi.
O leżącym na dnie rzeki wraku, mieszkańcy okolicznych wiosek wiedzieli wprawdzie „od zawsze”, ale nie wszyscy i niezbyt wiele. Ot, leży coś tam w wodzie i przeszkadza wodniakom i wędkarzom. Do rozpowszechnienia wiedzy o tajemniczym statku na dnie Bugu, przyczynił się krótki reportaż w Tygodniku Ostrołęckim, o próbie podniesienia go z rzeki w maju 2006 roku. Wówczas to firma ratownictwa wodnego RAKO z Warszawy próbowała wyciągnąć go na powierzchnię. Niestety, wyjątkowo wysoki poziom wody sprawił, że zamiar się nie powiódł, ale nurkowie udzielili pierwszych informacji o tym co znajduje się pod wodą. Według nich był to duży rzeczny parowiec bocznokołowy o wymiarach około 3,5-4 x 40m, z przełomu XIX i XX wieku. Jednak kiedy i dlaczego znalazł się na dnie w pobliżu Bojan, nadal nie było wiadomo.
W ubiegłym roku prace badawcze przy wraku prowadziło Stowarzyszenie Naukowe Archeologów Polskich, ale poza enigmatyczną informacją, że „była to jednostka polska przejęta przez Rosjan”, żadnych konkretów nie podano. Stwierdzono jeszcze, że ich badania „kładą podwaliny do wpisania tego zabytku do rejestru i objęcia go ochroną konserwatorską”. I tylko tyle.
Nic zatem dziwnego, że o zatopionym w Bugu starym statku i jego rodowodzie, krążą dziś opowieści, ba, niemal legendy. Według jednych miał to być statek rosyjski lub niemiecki, który podczas I wojny światowej wszedł tutaj na mieliznę i zatonął. Nie jest to wersja całkowicie pozbawiona podstaw. Z chwilą wybuchu wojny, Rosjanie zmobilizowali bowiem do swojej flotylli wiślanej ponad 30 cywilnych rzecznych parowców, które pełniły służbę jako transportowce wojskowe na Wiśle i w jej dorzeczu. W czasie wycofywania się Rosjan z terenu Królestwa Polskiego w sierpniu 1915 roku, uległy one samozatopieniu w rejonie Dęblina, Warszawy i Modlina. Rodzi się jednak pytanie; czy wszystkie. Czy żadna ze sprawnych jednostek nie próbowała przedostać się Bugiem do Brześcia i dalej na Wschód? Być może to któraś z nich leży koło Bojan? A może jest to jeden z dziewięciu statków, które w 1915 roku przerzucano z Dniepru i Prypeci na Wisłę? Do celu nie dopłynęły, gdyż Warszawa i Modlin były już w niemieckich rękach i ostatecznie zostały zatopione przez własne załogi właśnie na Bugu. Wprawdzie Niemcy wkrótce podnieśli je z dna i wcielili do służby we własnej flotyllach rzecznych, ale czy wszystkie? A poza tym mógł to być jeden z tych właśnie statków, pływających już pod niemiecką banderą.
Nic zatem dziwnego, że o zatopionym w Bugu starym statku i jego rodowodzie, krążą dziś opowieści, ba, niemal legendy. Według jednych miał to być statek rosyjski lub niemiecki, który podczas I wojny światowej wszedł tutaj na mieliznę i zatonął. Nie jest to wersja całkowicie pozbawiona podstaw. Z chwilą wybuchu wojny, Rosjanie zmobilizowali bowiem do swojej flotylli wiślanej ponad 30 cywilnych rzecznych parowców, które pełniły służbę jako transportowce wojskowe na Wiśle i w jej dorzeczu. W czasie wycofywania się Rosjan z terenu Królestwa Polskiego w sierpniu 1915 roku, uległy one samozatopieniu w rejonie Dęblina, Warszawy i Modlina. Rodzi się jednak pytanie; czy wszystkie. Czy żadna ze sprawnych jednostek nie próbowała przedostać się Bugiem do Brześcia i dalej na Wschód? Być może to któraś z nich leży koło Bojan? A może jest to jeden z dziewięciu statków, które w 1915 roku przerzucano z Dniepru i Prypeci na Wisłę? Do celu nie dopłynęły, gdyż Warszawa i Modlin były już w niemieckich rękach i ostatecznie zostały zatopione przez własne załogi właśnie na Bugu. Wprawdzie Niemcy wkrótce podnieśli je z dna i wcielili do służby we własnej flotyllach rzecznych, ale czy wszystkie? A poza tym mógł to być jeden z tych właśnie statków, pływających już pod niemiecką banderą.
Inną wersję wydarzeń przekazał 88-letni mieszkaniec Bojan Eugeniusz Skrajny, który słyszał od swojego ojca, że był to statek bolszewicki, który zatonął w roku 1920. A rzecz miała się następująco. Po Bitwie Warszawskiej cztery bolszewickie jednostki usiłowały czmychnąć z nagrabionymi łupami na Wschód. Ten, który leży dzisiaj na dnie Bugu, holował trzy mniejsze. Na wysokości Bojan został ostrzelany przez polskie oddziały i wszedł na mieliznę. Gdy nie udało się go ściągnąć, pozostałe odcięły liny i popłynęły w stronę Broku. Jeden z nich zatonął podobno w okolicach brokowskiego mostu.
Istnieje również wersja, że statek ten zatonął w okresie międzywojennym, ale jest to mało prawdopodobnie, gdyż byłoby wtedy więcej świadków, a przede wszystkim dokumentów, w tym relacji prasowych. Jeszcze inne wersje mówią o tym, że był to polski statek, który poszedł na dno we wrześniu 1939 roku, lub niemiecki, który zatonął podczas okupacji. Działania wojenne we Wrześniu, jak i okupacja niemiecka w rejonie Broku, są dość dobrze opracowane i udokumentowane i o żadnym takim wydarzeniu nigdzie nie ma wzmianki, podobnie zresztą jak nie ma nigdzie śladu potwierdzającego to co podają przewodniki turystyczne dla wodniaków, że jest to parowiec sowiecki, który zatonął tutaj w roku 1945, a nawet w 1946. Te ostatnie wersje wykluczają ponadto całkowicie relacje wspomnianych wcześniej mieszkańców Bojan o tym, że wrak ten tkwił w wodzie już przed wojną i że już wtedy miały miejsce pierwsze próby podniesienia go z dna.
- Jeszcze przed 1939 rokiem sprowadzili tu specjalny statek, który wyciągał z rzeki wielkie kamienie, ale nie dał mu rady – opowiadał w roku 2006 nieżyjący już dziś Eugeniusz Skrajny. Według jego relacji, nieudaną próbę podniesienia parowca podjęli także Niemcy podczas okupacji i Sowieci już po zakończeniu wojny. Bug jednak zazdrośnie strzegł swojej zdobyczy i nie dał jej sobie wyrwać. Czyżby sędziwy rzeczny parowiec miał już na zawsze pozostać w nurtach Bugu jako anonimowy wrak?
Wiele wskazuje na to, że przynajmniej w tej drugiej kwestii coś drgnęło i być może już niebawem będziemy wiedzieli, co tak naprawdę spoczywa w rzece koło Bojan. Według informacji anonimowego rozmówcy, na wynurzonej części maszyny parowej znaleziona została pisana cyrylicą tabliczka znamionowa urządzenia, która być może pozwoli ustalić zarówno tożsamość wraku, jak i jego losy. Niestety, nie wyraził on zgody na udostępnienie zdjęcia wspomnianej tabliczki, a przekazał jedynie jej treść: „Ferdinand Schichau, Elbing Prussia, Nr 1855, Rok 1895”. Oznacza to, że statek został wybudowany w Niemczech w końcu XIX wieku dla odbiorcy w Cesarstwie Rosyjskim. Z obmiarów poczynionych jeszcze w roku 2006 i uzupełnionych obecnie, wynika, że był to rzeczny bocznokołowiec o długości blisko 40m, szerokości ok. 4-4,5m (z kołami ok. 8m). Te informacje powinny pomóc w ostatecznym rozstrzygnięciu zagadki co to za statek.
Na razie jego szczątki są prawdziwą atrakcją nie tylko dla miłośników historii. Nad Bug codziennie przyjeżdżają dziesiątki ludzi aby obejrzeć wystające z wody i piasku resztki parowca. Niektórzy z nich nie chcą być tylko biernymi obserwatorami, ale pragną osobiście dotknąć prawdziwej historii. Do statku można dojść po dnie lub dopłynąć wpław. Znany wyszkowski plastyk Piotr Karsznia przeprawił się na wrak przy pomocy pontonu, zabierając ze sobą kartony i przybory rysunkowe. Zapewne niebawem będzie można podziwiać jego urokliwe (jak zresztą zazwyczaj) rysunki zatopionego statku.
– Brok i okolice mają wiele atrakcji i pamiątek, nie tylko historycznych. Mamy co pokazać naszym gościom i czym się pochwalić, ale jeśli przybywa nam jeszcze jedna atrakcja i to z tyloma zagadkami w tle, to możemy się jedynie cieszyć. Zapraszam turystów do odwiedzania Broku nie tylko z uwagi na wrak, a na pewno nie będą żałowali – zachęca burmistrz Marek Młyński.
Burmistrz zwraca się również z prośbą do wszystkich, którzy mogą wnieść nowe informacje na temat tajemniczego (jak na razie) parowca, aby podzielili się swoimi wiadomościami. Dotyczy to zarówno osób prywatnych, jak też instytucji prowadzących badania naukowe. Warto podzielić się swoją wiedzą z gospodarzami terenu, na którym dzieje się, lub znajduje coś tak ciekawego jak opisany wcześniej wrak. Skorzystają na tym wszyscy, zarówno mieszkańcy, jak i turyści, którzy na miejscu będą mogli nie tylko dotknąć historii, ale i poznać dzieje rejonu, który odwiedzają.
Andrzej Mierzwiński